Zapraszamy do zapoznania się z relacją z wyprawy do północnej Francji w poszukiwaniu meteorytu, którego spadek udało się przewidzieć. W wyprawie wzięli udział członkowie naszego Stowarzyszenia Roman Kral i Marek Nikodem, a także zaprzyjaźniony z Niedźwiadami Piotr Skrzypczak. Ale po kolei. Historia spadku meteorytu w Normandii jest iście nieziemska. 12 lutego 2023 roku o godzinie 21:18 węgierski astronom Krisztian Sarneczki, odkrywa 60 cm teleskopem niezwykły obiekt, który dostaje prowizoryczną nazwę Sar2667. Okazuje się, że ta nowo odkryta mikro planetoida czy też po prostu duży meteoroid jest na kursie kolizyjnym z Ziemią. Trajektoria lotu Sar 2667 zostaje szybko obliczona i pojawiają się pierwsze informacje, ze ta mała kosmiczna skała zderzy się z naszą planetą 13 lutego 2023 roku około godziny 3.59 rano czasu polskiego. Obliczono nawet dokładnie miejsce potencjalnego spadku – blisko linii brzegowej w północnej Francji lub w Kanale La Manche. Wielu obserwatorów w Wielkiej Brytanii, Francji, Belgii czy w Niderlandach czekało na spadek z telefonami i aparatami żywiąc nadzieję, że przewidywania okażą się trafne. I rzeczywiście, o godzinie 3.59 kosmiczna skała wpadła w atmosferę ziemską i mniej więcej 7 godzin po odkryciu jej fragmenty zderzyły się z naszą planetą, a obserwatorzy zostali wynagrodzeni obserwując i filmując zjawisko niezwykle jasnego bolida.
Zjawisko bolidu zostało po raz pierwszy zarejestrowane na wysokości 89 km. Maksymalna jasność została osiągnięta na wysokości 27,3 km, a bolid zniknął na wysokości 20 km. Radiant miał azymut 282,3 stopnia i odległość od zenitu 41,4 stopnia. Modelowanie krzywej blasku sugeruje, że meteoroid uległ niewielkiej fragmentacji, zanim osiągnął wysokość 29 km. Na tej wysokości doszło do fragmentacji, po której nastąpiła jeszcze bardziej niszczycielska fragmentacja na wysokości 28 km. Podczas tych wydarzeń większość meteoroidu rozpadła się na małe fragmenty, po czym nastąpił spadek deszczu meteorytów. Wkrótce odnaleziono pierwsze okazy w okolicach miast Saint-Pierre-le-Viger i Angiens położonych w północnej Francji.
Polecamy obejrzeć poniższy film w którym prof. Szymon Kozłowski mówi o odkryciu i spadku.
Jednymi ze szczęśliwych znalazców meteorytów było troje doświadczonych poszukiwaczy z Polski. Po ich powrocie do kraju jako pierwszy miałem przyjemność trzymać w ręku odnalezione przez nich okazy. Od tej chwili moją głowę zaprzątała już tylko jedna myśl i jedno pragnienie…. Problem był tylko jeden… obowiązki w pracy uniemożliwiały wyjazd do Normandii. 8 marca niespodziewanie pojawiła się szansa na trzydniową wyprawę. Proponuję Romanowi Kralowi wyjazd, ten zgadza się natychmiast. Kontaktuję się również z Piotrem Skrzypczakiem, w pierwszej chwili jest kompletnie zaskoczony propozycją , ale wiem że się zgodzi, na pewno. To niespokojny duch lubiący takie przygody. Ze względów logistycznych w grę nie wchodzi podróż samolotem. Decydujemy się wyruszyć Fiatem Ducato przerobionym na kampera. Wprawdzie jest przystosowany do podróżowania we dwie osoby, ale my aż takich luksusów nie potrzebujemy, damy radę w trójkę, wszak mamy tylko jeden cel i nie dbamy aż o takie wygody. Od pomysłu do wyjazdu mija 48 godzin. Pomysł i realizacja wydają się szalone. W środę kompletujemy sprzęt i zapatrzenie. Wyruszamy w kierunku Poznania w czwartek o godz. 16.30, około godziny 18 przesiadamy się do kampera i wyruszamy do Francji. Wiemy, że to szaleństwo, tym bardziej że prognozy pogody dla Normandii są fatalne. Nic już jednak nie jest w stanie odwieźć nas od wyprawy. Przed nami blisko 16 godzin nieustannej jazdy. Postanawiamy jechać bez odpoczynku, liczy się przecież każda chwila poszukiwań. Praktycznie przez całą drogę pada deszcz, często ulewny, miejscami na autostradzie leży śnieg, a naszym domkiem na kółkach miota silny wiatr. Piotr to jednak świetny i wytrzymały kierowca. Humory nam dopisują, nawet błysk fotoradaru nie psuje nam dobrego nastroju. Podczas jazdy przez Niemcy, Belgię i Francję w oczy rzuca się jedna rzecz, jakże istotna dla nas, miłośników astronomii. Wszędzie gdzie to możliwe wyłączone jest oświetlenie, węzły komunikacyjne, stacje benzynowe, fabryki, autostrady, mijane miasta oświetlone są tylko naprawdę niezbędnymi i nielicznymi lampami … od razu widać że to bardzo biedne kraje, nie stać ich nawet na bezsensowne oświetlanie wszystkiego… nie to co u nas… 😉
O świcie wjeżdżamy do Francji. Jedziemy bocznymi drogami, mijając urokliwe francuskie wsie i miasteczka. Zachwyca nas krajobraz Normandii, pagórkowaty teren wolny od nachalnych reklam, szpetnych zabudowań i słupów energetycznych. Z niepokojem spoglądamy na pola, na których w wielu miejscach widać podtopienia i uprawy zalane wodą. Obawiamy się, że poszukiwania w takich warunkach mogą okazać się wręcz niemożliwe. Niewykluczone także, że meteoryty zostały zatopione lub przykryte warstwą błota, nawiedzają nas czarne myśli … Na domiar złego, niemal cały czas pada deszcz i wieje huraganowy wiatr. O godzinie 9.30 docieramy w elipsę spadku w pobliżu miasteczka Angiens. Po szybkiej kawie i porannym posiłku niemal natychmiast przystępujemy do poszukiwań. Zakładamy na siebie wszystkie dostępne kurtki, bluzy i czapki. Zacinający w oczy deszcz połączony z przejmującym wiatrem i zimnem utrudnia poszukiwania. Wbrew naszym obawom, teren nie jest błotnisty. Wiejący od morza silny wiatr w pewnym stopniu osusza teren. W zasięgu wzroku nie ma też innych poszukiwaczy, specjalnie się temu nie dziwimy, wszak pogoda jest wręcz dramatycznie zła. Po południu spożywamy ciepły posiłek, ot, taka zaleta podróżowania kamperem. Gdy wyruszamy ponownie na pola, pogoda odczuwalnie się polepsza, przede wszystkim przestaje padać. Kontynuujemy poszukiwania niemal do zmierzchu, niestety bez sukcesu. Po tak ciężkim dniu nasz entuzjazm i morale nie są zbyt wysokie. Nadal jednak wierzymy, że następny dzień zakończymy choćby jednym znaleziskiem. Wieczorem wyruszamy jeszcze do uroczego Angiens, gdzie w małym sklepiku zaopatrujemy się w kilka butelek wina. Znajdujemy idealne miejsce na nocowanie, gdzie spożywamy pyszną, ciepłą kolację. Myliłby się jednak ten, kto by mniemał , że po blisko 40 godzinach wyczerpującej jazdy i męczących poszukiwań zmorzy nas sen. Dyskutujemy i żartujemy jeszcze niemal do północy, mnie usypia dopiero kolejny kieliszek wina, ale jeszcze przez sen słyszę jakieś strzępy rozmów Romana z Piotrem.
11 marca 2023- drugi dzień poszukiwań.
Budzę się skoro świt. Krótka chwila wylegiwania się w cieplutkim śpiworze i decyduję się budzić chłopaków. Okazuje się, że Piotr też już nie śpi. Dzień wita nas wschodzącym Słońcem w pięknych okolicznościach natury. Nowy dzień, nowa nadzieja, nowe siły. Spożywamy na dworze śniadanie i wkrótce po nim wracamy w elipsę spadku.
Jest wyraźnie cieplej, przez chmury przebijają się promienie naszej Dziennej Gwiazdy. Na początek przeszukujemy pole rzepaku, jest już duży i gęsty, co utrudnia poszukiwania. Mamy jednak nadzieję, że tak trudny teren nie był jeszcze przeszukany. Wszędzie gdzie teren jest łatwiejszy widać ślady stóp poszukiwaczy. Wiemy o co najmniej dwóch ekipach, wszyscy to zawodowcy i świetni poszukiwacze. Wraz z upływem czasu nasz zapał jest coraz mniejszy. O godzinie 11.12 Piotr odnajduje podejrzany, mały, czarny, lekko obłocony kamień. Ani Piotr, ani Roman w przeciwieństwie do mnie nigdy przedtem nie widzieli jak z bliska wygląda ten meteoryt. Biorę go do ręki i serce od razu zaczyna mi bić mocniej. Opłukuję okaz wodą i jestem od razu pewien że to meteoryt. Jest piękny. Ma wyraźną skorupę obtopieniową, w dwóch miejscach widać biało szare wnętrze i ślady rdzy. Choć to meteoryt kamienny, to jednak prawdopodobnie z dużą jak na chondryty zawartością żelaza. W blasku Słońca ma wyraźnie niebieskawo szary odcień. Jesteśmy w euforii. Dostajemy niesamowitego powera do dalszych poszukiwań. Gratulujemy Piotrowi, pierwszy raz na poszukiwaniach i od razu sukces.
Pomimo że przez trzy tygodnie meteorytów szukali naukowcy, mieszkańcy okolicznych miejscowości, kolekcjonerzy, miłośnicy astronomii i zawodowi poszukiwacze niemal z całego świata – także w ramach zorganizowanych, profesjonalnych poszukiwań i wielu z nich wróciło z niczym, nam udaje się odnaleźć, wprawdzie mały, ale jednak najprawdziwszy meteoryt… i to z przewidzianego i obserwowanego spadku! Mnie głęboko wzrusza ta świadomość, że fragment kosmicznej skały podróżujący przez setki milionów, a może nawet przez miliardy lat poprzez Układ Słoneczny został odnaleziony przez nas gdzieś na polach Normandii. Nie ma czasu na świętowanie, presja czasu zmusza nas do zintensyfikowania poszukiwań. Około godziny 15 spotykamy się w kamperze na szybkim posiłku. Roman wyjmuje z kieszeni kilka małych i brudnych od błota potencjalnych okazów. Bez entuzjazmu obmywam je wodą, jeden z nich po oczyszczeniu ujawnia swoją charakterystyczną i wyjątkowo piękną skorupę obtopieniową. Widać że ten okaz wiele przeszedł w atmosferze. Oznajmiam chłopakom, że to meteoryt, są w szoku, podobnie jak ja. W jeszcze większym szoku jestem, gdy Romek „pochwalił” się nam, że podobny okaz już dzisiaj miał w ręku, ale wyrzucił go sądząc że to nie meteoryt. Po obiedzie, skruszony natychmiast wyrusza na jego poszukiwania, niestety bez rezultatu. Dla pewności i spokoju mojej duszy odnajduję jeszcze miejsce, gdzie Roman wyrzucił swoje znaleziska z poprzedniego dnia. Wygrzebuje je z błotnistej kałuży i każdy dokładnie oglądam. Okazuje się, żaden z nich nie jest meteorytem.
Do końca dnia, a właściwie do niemal całkowitych ciemności kontynuujemy poszukiwania, ale już niestety bez rezultatu. Padamy ze zmęczenia. Czas na kolację, wyruszamy zatem jeszcze do Angiens w nadziei na drobne zakupy. Mamy też wyjątkowa ochotę na zimne piwo w małym pubie który zlokalizowaliśmy poprzedniego wieczoru. Zapomnieliśmy tylko o tym, że to sobota i wszystko już dawno zostało pozamykane. Niemal w każdym domu widać w oknach rodziny przygotowujące się lub zasiadające do wspólnej kolacji. Na ulicach nie widać żywej duszy. My robimy sobie jeszcze pamiątkowe zdjęcie z tablicą Angiens i udajemy się na miejscówkę nad Kanałem La Manche.
Po kolacji i wypiciu win, które chłopaki zamierzali sprezentować swoim żonom zasypiamy błogim snem. Rano udajemy się na nabrzeże i podziwiamy krajobrazy Normandii.
Niestety czas nagli, za 20 godzin muszę wyjechać do pracy, a przed nami jeszcze co najmniej 16 godzin drogi powrotnej. Przez całą drogę dokuczamy Romanowi wypominając mu niesławny wyrzucony potencjalny meteoryt. To oczywiście tylko żarty, wracamy bardzo zadowoleni. Przed godziną 23 docieramy do domu Piotra, tam chwila rozmowy z jego żoną Anią, szybka kawa i powrót do Szubina. Zasypiam o godzinie 2 i po trzech godzinach wstaję do pracy. Na tym kończy się ta szalona wyprawa w poszukiwaniu nieziemskich skarbów.
AKTUALIZACJA !
Meteoryt otrzymał oficjalną nazwę Saint-Pierre-le-Viger. Sklasyfikowano go jako chondryt zwyczajny L 5-6
tekst/Marek Nikodem